Wirkowski Kazimierz
Serdeczne podziękowania dla Pana Zygmunta Wirkowskiego za udostępnienie zdjęć i dokumentów swojego Ojca.
kpr. Wirkowski Kazimierz, 1914/130/III, 3K, 64/44-141/44, Nr 263 - 5KDP, Ranny 17.V.44 w walkach pod m. Cassino (Włochy). Rozk. 13 B.S. Nr 118/44.
Wirkowski Kazimierz - Archiwum zdjęć
Wirkowski Kazimierz - Dokumenty
Źródło: http://www.pierwszyzbrzegu.pl/historia/ziemia-woowska/380-andersowiec-kazimierz-wirkowski-wolow.html
Z Kresów przez Monte Cassino do Wołowa |
Historia. Anders, Sikorski, Fieldorf, Rydz-Śmigły, czy nawet Kuraś – ich nazwiska utożsamiane są z bohaterstwem, a oni sami otoczeni są celebrą, graniczącą z kultem. Kto jednak pamięta o zwykłych bohaterach, którzy krwawili za ojczyznę? Ich nazwiska giną w odmętach zapomnienia, a ich historie pamiętają jedynie najbliżsi. Oto jedna z takich historii. Jej bohaterem jest Kazimierz Wirkowski. Niepozorny domek jednorodzinny stoi przy drodze wyjazdowej z Wołowa. W drzwiach wita mnie Zygmunt Wirkowski i prowadzi do pokoju z kominkiem, w którym wesoło trzaskają płomienie. Sadza przy stole i od razu przechodzi do rzeczy - wyciąga kopie dokumentów, album ze zdjęciami. Rozglądam się dyskretnie po pokoju. Wzrok przykuwają ramki na ścianie obok kominka, pod jedną z nich wiszą medale. Należały do zmarłego w 1994 roku ojca pana Zygmunta, Kazimierza, więźnia radzieckiego łagru, żołnierza armii Andersa, a po wojnie mieszkańca Wołowa i Brzegu Dolnego. Z jego synem spotykam się, żeby poznać historię bohatera, o którym mało kto w obu miastach pamięta. Z łagru do Armii Andersa Opowieść o panu Kazimierzu, rocznik 1914, zaczyna się w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Wirkowski jest starszym strzelcem Korpusu Ochrony Pogranicza, batalionu „Budsław”, który wchodzi w skład Pułku „Wilejka”. Został właśnie powołany z rezerwy. Kiedy we wrześniu Armia Czerwona przekracza wschodnią granicę, pułk Wirkowskiego bierze udział w walkach z komunistycznym agresorem. - Praca była ciężka, niewolnicza - opowiada jego syn. - Głód i popychanie bagnetami były na porządku dziennym. Szczegóły pan Zygmunt musi dopełniać sobie sam wiedzą zaczerpnięta z publikacji historycznych. - Tato raczej nie chciał o tym opowiadać, a ja mało wtedy wiedziałem, żeby dopytywać - mówi. We wrześniu 1941r. Wirkowski zostaje wypuszczony, wsadzony do pociągu i wysłany do tworzącej się Armii gen. Władysława Andersa. Zostaje wcielony do formującej się w Tatiszczewie 5. Wileńskiej Dywizji Piechoty. Zaczyna szkolenie. - Warunki były bardzo ciężkie, głód niesamowity, choroby, duża śmiertelność - opisuje warunki pan Zygmunt. - Tacie udało się nie zachorować. W sierpniu 1942 roku Armia Andersa ewakuuje się do Iranu. Bohater tej opowieści z 5. Dywizją przepływa Morze Kaspijskie i ląduje w Iranie, a stamtąd trafia do Iraku, gdzie rozpoczyna się reorganizacja jednostki. Odziały Dywizji Wileńskiej wchodzą w skład 5. Kresowej Dywizji Piechoty, a Wirkowski otrzymuje przydział do 3 kompanii 13 batalionu strzelców „Rysiów” 5. Wileńskiej Brygady Piechoty Krwawe wzgórza słonecznej Italii Pierwsze walki z Niemcami kompania Wirkowskiego toczy w lutym 1944 roku nad rzeką Sangro w południowych Włoszech. Ale najcięższa próba jest dopiero przed nimi. Pod koniec kwietnia 5.KDP zostaje skierowana pod Monte Cassino. W nocy z 11 na 12 maja oddziały polskie rozpoczynają natarcie w ramach operacji „Diadem“. Batalion pana Kazimierza rusza w pierwszym rzucie. Ich zadanie to opanowanie wzgórza „Widmo”, a następnie uderzenie na wzgórze oznaczone nr 575. Po pięciu godzinach walk „Widmo” zostaje zdobyte, ale natarcie batalionu Wirkowskiego na wzgórze S. Angelo załamuje się. Niemcy rozpoczynają kontratak, straty rosną a łączność między oddziałami zostaje zerwana. Polacy wycofują się ze wzgórza, a w kolejnych uderzeniach niemieckich ponoszą znaczne straty osobowe. Dowództwo podejmuje decyzję o przerwaniu natarcia i przegrupowaniu sił. Podczas następnego natarcia batalion Wirkowskiego pozostaje w odwodzie, a on sam z raną postrzałową lewej dłoni trafia do polowego szpitala. Za walkę, za męstwo Walki o Monte Cassino trwały prawie do końca maja i zakończyły się sukcesem polskich oddziałów. Już w lipcu 5. KDP brała udział w bitwie o Ankonę. Batalion Wirkowskiego obsadza wzgórza na północ od San Stefan i stamtąd wraz z 15. Wileńskim Batalionem Strzelców rozpoczyna zakończone sukcesem natarcie na Monte delia Crescia. Do zakończenia działań wojennych Wirkowski bierze udział w walkach w Apeninie Emiliańskim i w ostatniej bitwie Kresowej Dywizji o Bolonię. Za swoją postawę na polu walki zostaje odznaczony m.in. Krzyżem Walecznych i Gwiazdą Italii. Teraz część medali zdobi ścianę w domu jego syna. Być może wkrótce dołączą do nich ordery przyznane przez Brytyjczyków. Pan Zygmunt stara się o ich wydanie, bo wracając do Polski tato zabrał tylko wojskowe berety. Pan Zygmunt o ojcu opowiada z dumą. Odkłada dokumenty i sięga po album ze zdjęciami. Starych fotografii nie ma dużo. Ze zdjęcia z podpisem Londyn 1946 spogląda młody poważny żołnierz o smutnych oczach, które widziały zbyt wiele. - Tu tato w Rzymie. Był z delegacją Andersa na audiencji u papieża - wskazuje fotografię, na której piątka żołnierzy pozuje otoczona gołębiami. - To koledzy z Wileńszczyzny - wyjaśnia. Nie kryje, że te pamiątki, fotografie, medale, kopie dokumentów z archiwów wojskowych są dla niego sposobem na poznanie tej strony ojca, o której jeszcze do niedawna nie wiedział za dużo. - Interesuję się tym dopiero od kilku lat - mówi. - Zbieram informacje, przymierzam się do spisania historii taty. Ocalić od zapomnienia Zadanie ma niełatwe. - Niewiele opowiadał - stwierdza. Kiedy w 1947 roku Wirkowski wrócił do Polski, jego życie wcale nie było łatwiejsze. Wileńszczyzna, z której pochodził, była teraz częścią ZSRR, a on został osiedlony na Ziemiach Odzyskanych. Do emerytury pracował w Rokicie, gdzie od początku był pod obserwacją i regularnie ciągany „na dywanik” do politruka. Nękanie skończyło się w 1956 roku, ale nie oznaczało to bynajmniej, że Wirkowski może zaufać komunistycznej władzy. W końcu żołnierze Andersa wiedzieli, co stało się z więźniami obozów w Ostaszkowie, Kozielsku i Starobielsku, kto leży w masowych grobach w katyńskim lesie i kto odpowiada za tę zbrodnię. Mówienie o tym nawet w domowym zaciszu narażało na represje ze strony komunistycznego reżimu. Nigdy nie było wiadomo, kto słucha. Kazimierz Wirkowski zmarł w 1994 roku, w wieku osiemdziesięciu lat i dziś mało kto w Wołowie o nim pamięta. Jego syn Zygmunt chce uchronić ojca przed zapomnieniem, choćby własnej rodziny. - Moje dzieci i wnuki niewiele o nim wiedzą - przyznaje. Kibicuję mu w tych staraniach, zwłaszcza, że nabierają one szczególnego znaczenia, gdy przypominam sobie, jak obchodzono w tym roku rocznicę agresji ZSRR na Polskę. Brakowało oficjalnych uroczystości na miarę tych z 1 września, a telewizyjne dzienniki poświęciły więcej miejsca chińskiemu świętu środka jesieni niż tragicznym wydarzeniom z 17 września. Starania pana Zygmunta pozwalają mieć nadzieję, że historie zwykłych bohaterów zachowają się choćby w indywidualnej pamięci. Krzysztof Stelmarczyk |